robertluczak.eu: blog o miastach, geografii, rozwoju i innych istotnych kwestiach

robertluczak.eu: blog on cities, geography, development and other relevant issues

Co zmienia SARS-CoV-2? Część 1

Fot. Empty streets of Warsaw | Coronavirus in Warsaw | POLAND ON AIR by Maciej Margas & Aleksandra Łogusz

Co zmienia pandemia COVID-19 spowodowana wirusem SARS-CoV-2? Wszystko? Nic? Co powinna zmienić? Część 1

Epidemie i pandemie

Półtora roku temu wybuchła pandemia COVID-19 spowodowana dyfuzją wirusa SARS-CoV-2. Jakie były przyczyny wybuchu pandemii i jak doszło do rozprzestrzenienia się wirusa przedstawiłem w krótkim materiale dotyczącym koronawirusa. czywiście wciąż toczą się i długo będą się toczyć dyskusje dotyczące początków pandemii w Chinach – zarówno te racjonalne, jak i spiskowe.

Natomiast wiadomo już, iż nie jest to najbardziej śmiercionośna epidemia/pandemia w historii. Wystarczy wspomnieć o europejskiej epidemii dżumy (tzw. czarna śmierć, która pochłonęła 75-200 milionów ofiar), o powracających epizodach odry (która od VII do połowy XX wieku zabiła ok. 200 milionów ludzi) czy o czarnej ospie (od początków rolnictwa do końca XX wieku zapewne ponad 300 milionów ofiar). Nie jest to również pierwsza pandemia nowoczesnego świata. W XX/XXI wieku nie można oczywiście zapomnieć o hiszpance (ok. 50 milionów ofiar), dwóch epidemiach grypy z lat 50. i 60. XX wieku (łącznie kilka milionów ofiar), epidemii HIV/AIDS (ok. 25-35 milionów ofiar) czy już właściwie współczesnych epidemiach SARS, MERS, świńskiej grypy, czy eboli (ta pochłonęła w Afryce Zachodniej ponad 11 tysięcy istnień ludzkich). Ciekawą infografikę pokazującą główne epidemie i pandemie można zobaczyć TU.

Pandemia COVID-19 – pierwsza, ale czy ostatnia?

Czy to oznacza, iż pandemię COVID-19 można uznać za błahą lub ją banalizować? W żadnym wypadku. „Siła” pandemii SARS-CoV-2 nie tkwi w jej śmiercionośnym żniwie (co nie oznacza, iż bagatelizuję którąkolwiek z ponad 4 milionów śmierci – stan na 26 lipca 2021 wg WHO), ale w jej zakłócająco-niszczącym charakterze (ang. disruptive). Jest wiele wymiarów tego charakteru, z których chciałbym wymienić pięć:

  • Jest to pierwsza pandemia zglobalizowanego świata, która jak na dłoni skupia wszystkie benefity i zagrożenia płynące z późnego antropocenu – z jednej strony natychmiastowy przepływ informacji czy błyskawiczne powstanie szczepionki; z drugiej populacja sięgająca 7,8 miliarda oraz globalne przepływy ludzi (dyfuzja wirusa), zrelokalizowana produkcja i globalne łańcuchy dostaw (współzależności) czy strukturalne wyzwania planetarnej urbanizacji (wielkość miast i gęstość zaludnienia)
  • Po drugie, jest to pierwsza pandemia po (w trakcie?) rewolucji technologicznej
  • Po trzecie, jest to pandemia, która nałożyła się na zmiany geopolityczne (nowy światowy hegemon – Chińska Republika Ludowa) oraz na zmiany społeczno-polityczne manifestujące się odwrotem od Oświecenia i falą populizmów, głównie prawicowych (Donald Trump, Jair Bolsonaro, Boris Johnson, Rodrigo Duterte, Viktor Orbán, Jarosław Kaczyński, etc.)
  • Po czwarte, jest to pandemia, która nałożyła się na strukturalne problemy globalnego kapitalizmu – prawdopodobne docieranie do planetarnych granic wzrostu (ze szczególnym uwzględnieniem zasobów energii) oraz narastające nierówności, by wymienić tylko dwie najważniejsze moim zdaniem kwestie
  • Po piąte wreszcie, jest to pandemia, która nałożyła się na wyzwania natury środowiskowej, przed którymi stoi ludzkość takie jak: zmiany klimatyczne, deforestacja, jałowienie gleb, kurczące się zasoby wody pitnej, czy też zagrożenie dla bioróżnorodności (tzw. szóste wielkie wymieranie); większość z nich jest powiązana z punktem czwartym, ale – jak sądzę – wymagają one oddzielnej uwagi

Pandemia COVID-19 jest zatem pierwsza pod wieloma względami, ale czy ostatnia? Prawdopodobnie nie, jeśli nic nie zmienimy i w świecie postpandemicznym podążymy ścieżką business-as-usual. Oznacza to zatem, iż powinniśmy z niej wynieść cenną lekcję, a wręcz nauczkę.

Czy zatem wirus SARS-CoV-2 coś zmienił, zmienia, zmienić powinien?

Początek: zmieni się wszystko

Na początku pandemii, a szczególnie wtedy gdy dotarła ona do Europy i Ameryki Północnej prowadząc do bezprecedensowych decyzji rządowych i tzw. lockdownu, pojawiło się sporo komentarzy prognozujących zmianę totalną – od krachu i załamania globalizacji gospodarczej, przez koniec światowej turystyki, aż do dekoncentracji i depopulacji współczesnych miast. Zwracam uwagę, iż te kasandryczne przepowiednie miały jedną podstawę: zostaliśmy zamknięci w domach i ograniczyliśmy konsumpcję. Obydwie zmiany wydarzały się w skali dni i tygodni, ewentualnie kilku miesięcy.

Początkowo wystarczyło zatem kilka tygodni ograniczenia naszej mobilności i konsumpcji, by przepowiadać koniec globalnego kapitalizmu, koniec naszego stylu życia, koniec świata jaki znamy.

Wydaje się zatem, iż uprawnionym wnioskiem jest stwierdzenie, że globalny system społeczno-gospodarczy to kolos na glinianych nogach (a dokładnie kolos stojący na obietnicy wzrostu i kredycie), co wiadomo skądinąd. Niepotrzebny był kataklizm, asteroida uderzająca w Ziemię, czy też sytuacja, którą można by opisać jednym z moich ulubionych cytatów z przygłupich filmów SF: the core of the Earth has stopped spinning. Nic takiego się nie wydarzyło.

Raz jeszcze podkreślam: nie banalizuję medycznego (epidemicznego) wymiaru pandemii, ale powtarzam – szokiem nie było jej śmiertelne żniwo. Szokiem było zakwestionowanie dogmatów.

Na 26 lipca 2021 r. na COVID-19 zmarło 4,17 miliona ludzi. Tymczasem co roku prawie tyle samo osób umiera z powodu powikłań wokółporodowych oraz chorób biegunkowych związanych głównie z brakiem dostępu do czystej wody pitnej – coś, czemu można by relatywnie łatwo zaradzić i coś, co właściwie nie stanowi problemu w krajach o wysokich dochodach. Co więcej – rocznie umiera prawie 6 milionów ludzi ze względu na przemoc, wypadki i uszkodzenia ciała, z tego 1,33 miliona ginie w wypadkach samochodowych, a prawie 900 tysięcy ludzi popełnia samobójstwo (głównie w krajach o wysokich dochodach) (wszystkie dane za WHO – patrz źródła). Tego typu statystyki można mnożyć, a wniosek jest jeden: pandemia COVID-19 jest potencjalnie bardzo groźna i przyniosła lub przynieść mogłaby wiele tragedii i cierpienia. Natomiast bardziej dojmujący jest jej wymiar symboliczny i kulturowy.

Rozwinięcie: zmieniło się niewiele (?)

Po pierwszych tygodniach i miesiącach szoku w sferze publicznej pojawiły się inne głosy. Część z nich była krytyką rządowych polityk i zamykania kolejnych sektorów gospodarki (mówię to o głosach rozsądnych, np.: TU, nie o prawicowych dekonspiracjach spisku Sorosa i Gates’a czy o amerykańskich uzbrojonych milicjach samowolnie otwierających zamknięte sklepy i zakłady usługowe czy wreszcie o religijnie i ideologicznie motywowanych dysputach jakoby noszenie maseczek było aktem sprzeciwu wobec boskiej woli lub ograniczaniem wolności).

Inne głosy pokazały kluczowy wymiar pandemii – jest ona szokiem, ale wyjście z niej będzie oparte na metodach konwencjonalnych, np.: zaciągnięcie gigantycznych długów przez rządy, maksymalizacja deficytów, a w konsekwencji zapewne luzowanie ilościowe; brak wprowadzenia mechanizmów redystrybucji i ochrony najsłabszych; brak zasadniczych zmian w relacjach człowiek-środowisko; uporczywe ignorowanie planetarnych (termodynamicznych) granic wzrostu; etc. Im więcej czasu upływa od listopadowo-grudniowych (2019 r.) wydarzeń z chińskiego Wuhan, tym bardziej widać, iż świat wraca na ścieżkę podobną do tej znanej sprzed pandemii. Oczywiście nic nie będzie takie samo – identyczne, ale wydaje się, iż przepowiednie o strukturalnej zmianie raczej się nie ziszczą w najbliższym czasie w sposób automatyczny. Inercja status-quo jest zbyt silna i brakuje liderów potrafiących przekroczyć granice wyobraźni (mówię tu o liderach na poziomie europejskim i globalnym, nawet nie wspominam polskiego zaścianka, wstecznictwa i prymitywizmu).

W tym kontekście warto wspomnieć o jednym pandemicznym efekcie i o dwóch case’ach – o USA i UE. Wiem, że obydwa przynależą do zachodu i w związku z tym w niewielkim stopniu odzwierciedlają współczesny świat, ale wedle powiedzenia, iż bliższa koszula ciału, na ten moment wspomnę dwa słowa tylko o tych regionach.

Pandemia a emisje CO2

Bezpośrednio pandemia spowodowała bezprecedensowy (w skali kilkudziesięciu lat) spadek globalnych emisji dwutlenku węgla o niecałe 7% (dane za 2020 r. wobec emisji z 2019 r.). Najwięksi emitenci odnotowali następujące spadki: Chiny -1,4%; USA -12,9%; UE+UK -7,7%. Wartość dla Chin jest symptomatyczna – po początkowym lockdownie i zatrzymaniu gospodarki emisje szybko wróciły na ścieżkę wzrostu. Owszem: częściowo przerwano globalne łańcuchy dostaw, a przepływy cargo się zmniejszyły, ale już w drugiej połowie roku „fabryka świata” ruszyła z kopyta.

Warto też zauważyć, że spadek emisji związany z indywidualnym transportem  drogowym częściowo został skompensowany wzrostem emisji spowodowanym dystrybucją towarów i zaopatrzeniem – to m.in. wpływ zwiększenia handlu w internecie, który się przekłada na większą cyrkulację kurierów i dostawców. Wreszcie prawie całkowite (choć krótkotrwałe) zatrzymanie ruchu lotniczego miało relatywnie niewielki wpływ na ogólny poziom emisji, gdyż cały transport lotniczy łącznie emituje ok. 1,5% antropogenicznego CO2. Stąd zresztą cała inicjatywa flygskam nie ma sensu, no chyba że chodzi o racjonalizację transportu i promocję pociągów na dystansach liczonych w setkach (a nie tysiącach) kilometrów – wtedy owszem: ma sens.

Brak długofalowego wpływu pandemii na poziom emisji ma jeden, główny powód: energetyka. Wciąż większość energii elektrycznej jest produkowana z paliw kopalnych i tego pandemia – z oczywistych względów – nie zmieniła. Zmiana globalnego miksu energetycznego wraz z elektryfikacją transportu – dopiero to przyniesie efekt w postaci malejących emisji, zarówno w wartościach bezwzględnych, jak i względnych (w przeliczeniu na jednego mieszkańca czy na jedną jednostkę PKB).

Pandemia i USA

Stany Zjednoczone jako „upadające imperium” zostały rzucone przez pandemię na kolana – zamknięty Nowy Jork, blokada transportowa i dość dramatyczny przyrost liczby zakażeń jesienią 2020 r. obnażyły systemowe słabości USA. To w połączeniu z kryzysem energetycznym w Teksasie pokazały jak na dłoni, że Stany Zjednoczone będąc wciąż gospodarczym i militarnym hegemonem są jednocześnie rozrywane wewnętrznymi napięciami – niedopasowaniem ich wewnętrznego systemu politycznego i administracyjnego do świata XXI wieku, absurdalnymi nierównościami, a w konsekwencji kulejącymi usługami i infrastrukturą publiczną czy wreszcie wejściem do mainstreamu postaw radykalnie irracjonalnych lub wprost kłamliwych – niezgodnych z rzeczywistością.

W tym miejscu na marginesie warto wspomnieć jak ważne jest przywództwo – zmiana lokatora Białego Domu nadała amerykańskim instytucjom nowej siły i oprócz szczepionek, co oczywiste, umożliwiła w mojej ocenie przezwyciężenie amerykańskiego korona-kryzysu.

Pandemia i UE

Ostatni podpunkt w pierwszej części wpisu – poświęcony UE – chciałbym potraktować jako wstęp do części drugiej: co się w wyniku pandemii powinno zmienić i być może co się nawet zmieni.

Unia Europejska weszła w pandemię nie tylko nieprzygotowana, ale przede wszystkim w rozgardiaszu – na chwilę jak demony wróciły narodowe egoizmy, a później na dłużej zagościły nieskoordynowane i niezsynchronizowane działania poszczególnych rządów. Przez chwilę UE była rajem dla ksenofobów, nacjonalistów i prawicowych populistów. Znów jak na dłoni można było zobaczyć dramatyczną potrzebę europejskiego przywództwa oraz dojmującą prawdę – przed Europą rysują się dwa scenariusze: rozbicia lub integracji. Ten drugi nie może dłużej ograniczać się do wspólnego rynku, swobodnego przepływu ludzi i kapitału (co i tak jest bezprecedensowym osiągnięciem) – musi oznaczać większą integrację polityk publicznych: gospodarczych (co i gdzie UE powinna produkować sama, nie w Chinach), fiskalnych (chociażby kwestia minimalnych stawek podatkowych CIT), środowiskowych, czy zdrowotnych. Nieuchronnie prowadzi to także do większej integracji politycznej. Alternatywą są znane z przeszłości graniczne szlabany (na „dobry” początek).

Jaki jest zatem efekt lub potencjalny efekt?

Po pierwsze widać, nawet jeśli żadne instytucje europejskie jeszcze nie mówią tego wprost, że pandemia przyspiesza konsolidację – będą Stany Zjednoczone Europy dla chętnych. Tę nazwę traktuję symbolicznie, nie dosłownie – po prostu mam na myśli federalizację Europy. Natomiast niechętni i niechciani pozostaną strefą buforową – pomiędzy Europą a Euroazją czy Afryką.

Po drugie, instytucjonalnym wyrazem tej konsolidacji jest Europejski Plan Odbudowy NextGenerationEU. Swoją drogą to też dość symptomatyczne, iż w polskich debatach nad Europejskim czy Krajowym Planem Odbudowy nigdzie nie pada tłumaczenie czy wyjaśnienie, iż tu chodzi o strukturalną zmianę z myślą o przyszłych pokoleniach, a nie o krótkoterminowe „dosypanie kasy” do tego co jest. NextGenerationEU może okazać się momentem hamiltonowskim – uwspólnienie długu było jedną z przyczyn powstania USA. Czy tak będzie w Europie? Zobaczymy. W każdym razie fakt, iż Komisja Europejska ma prerogatywy, by zatwierdzić lub odrzucić plany odbudowy poszczególnych państw członkowskich oraz to, iż te plany muszą być zgodne z europejskimi politykami horyzontalnymi, na czele z Zielonym Ładem, dają nadzieję. Nie jest to jednak nadzieja dla Orbana czy Kaczyńskiego.

Wreszcie NextGenerationEU według samej Komisji Europejskiej być może jest – o czym pisałem wyżej – konwencjonalnym narzędziem, czyli zaciągnięciem zobowiązania, które trzeba będzie spłacić w przyszłości, ale ma jednak znacznie śmielsze ambicje:

This is more than a recovery plan. It is a once in a lifetime chance to emerge stronger from the pandemic, transform our economies, create opportunities and jobs for the Europe where we want to live. (…) It is now time to get to work, to make Europe greener, more digital and more resilient.

Po wstępie i rozwinięciu pozostaje zatem zakończenie: co w takim razie może i powinno się zmienić w wyniku pandemii? Zapraszam do lektury Części 2.


 

Źródła do części 1 i 2: